Stowarzyszenie Chorągiew Rycerstwa Ziemi Lubelskiej
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Stowarzyszenie Chorągiew Rycerstwa Ziemi Lubelskiej Strona Główna
->
Wyjazdy
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Sprawy chorągwiane
----------------
Wyjazdy
Spotkania
Finanse i sprawy prywatne
Inne
----------------
Linki, źródła, ciekawostki
Gadanie
Propozycje/inicjatywy
Shoutbox
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Parufka
Wysłany: Czw 0:08, 02 Cze 2011
Temat postu:
Powróciliśmy szczęśliwie do Rzeczypospolitej ale oczywiście nie obyło
się bez przygód jak to bywa przy takowych podróżach. Ale zacznijmy od
początku.
Roku Pańskiego 2011, dnia 27, miesiąca maja po uciszeniu wulkanu ja oraz
Mario przebijając się przez policyjne blokady dotarliśmy do lotniska i
ruszyliśmy do kraju Angielczyków wesprzeć siły parlamentu w walce ze
znienawidzonym despotą Karolem I Stuartem (jak okazało się na miejscu
szkocka brygada została poproszona o dołączenie do sił parlamentu po
raz pierwszy). Po kilkugodzinnej podróży lotniczo-autobusowej dotarliśmy
do miasteczka Newbury gdzie na dworcu czekał już na nas Digger i
zawiózł prosto do obozu usytuowanego na specjalnie przygotowanym terenie
pod miastem. Niestety ku naszemu zaskoczeniu (chociaż częściowo się
tego spodziewaliśmy) okazało się, że 99% obozu wielkości tego
Grunwaldzkiego to namiotu turystyczne, przyczepy kempingowe itp. Jako, że
wyspiarze bawią się w rekonstrukcje już od lat 60-tych toteż liczba
weteranów powyżej 30-tego roku życia sięgając do 80 letnich jegomościów jest znaczna i są oni za leniwi i przyzwyczajeni do wygód żeby
przez kilka dni obozować tak jak my
. Na wjeździe do obozu dostaliśmy
imienne przepustki z konkretnymi numerami z którymi nie można się było
rozstawać bo nawet w stroju bez takowej karteczki nie można się było
dostać do obozu. Na miejscu było już około 1500 osób (jeszcze około
600-700 dojechało do niedzielnej biwy) toteż
wszystkie namioty, przyczepy samochody, kramy itp zajmowały naprawdę
dużą przestrzeń tak, że gdy chcieliśmy się przejść z jednego końca
obozu gdzie była nasza kwatera na jego drugi koniec gdzie było jedzenie,
stragany i namiot piwny trzeba się było wybrać na 5-7 minutowy
spacerek.
Szkoci przywitali nas po królewsku racząc trunkami, jedzeniem i licznymi
opowieściami. Okazało się, że nasz przyjazd był z dawna oczekiwany w
szkockiej brygadzie i innych zaprzyjaźnionych grupach toteż masa ludzi
chciała nas poznać i co chwilę przewijała się przed nami jakaś nowa
postać i tak jak to bywa na weselach nie pamiętam nawet połowy imion
.
Piątek był jeszcze luźnym dniem więc tylko 10% obozu było w strojach
(my oczywiście przebraliśmy się w ciuszki niezwłocznie zwłaszcza, że
w Polsce było ciepło, a tam marne 10 stopni). Wieczorem
poszliśmy do wielkiego namiotu jakie to czasem są rozkładane na jakichś
targach gdzie była centrala rozrywkowa obozu zajmowana przez „Drunken
monk company” ze sporą ilością różnych piw w tym lokalnych. Tam też
były śpiewy po polsku, po walijsku, szkocku, angielsku, kolejna masa
ludzi którym zostaliśmy przedstawieni, tańce hulanki swawole do jakiejś
3 nad ranem.
W sobotę mocno skacowany obóz rozpoczął się śniadankiem z grilla i
musztrą strzelecką (musztry były codziennie jak i szkolenia ze strzelania i fechtunku). Okazało się, że brytyjska poczta nie zdążyła
dostarczyć wysłanych w środę przez policję papierów zezwalających
nam na użycie broni palnej co spowodowało kolejne perturbacje z testami
walką bronią białą, która jest u nich bronią dodatkową, a nie
główną i żeby podejść do testu trzeba mieć zaliczony muszkiet albo
pikę (odrębny test praktyczny jak i poważny teoretyczny). My
zgłupieliśmy z Mariem i patrzyliśmy jak 4 jegomościów deliberuje przez
pół godziny czy możemy najpierw zdać test z broni białej, a potem jak
dojdą papiery z muszkietu. Najpierw okazało się, że Panowie nie mają
przepisów regulujących takie sytuacje i nie wiedzą co mają zrobić
(dzięki nam takowe przepisy już są opracowywane dla Polaków na
następne imprezy
). Jak nasz szkocki kolega zaproponował odwrócenie
kolejności testów to nasi instruktorzy zgłupieli i naprawdę
widzieliśmy, że są w nie lada kropce. Na wstępie zatem wzięli się za
naszą broń i kazali nam opiłować zadziory na gładko po czym okazało
się, że nasze szable i pałasze są za cienkie według ich przepisów
(powinno być coś około 3mm), a na dodatek nasze sztychy odpadają
całkowicie. Dostaliśmy broń od szkotów i ruszyliśmy na część
teoretyczną i praktyczną. Dowiedziałem się jak wygląda ostrze, jakie są podstawowe ataki i zastawy (panowie nie korzystają z niskiej pozycji na nogach, wszystko jest na wyprostowanych)i co ważne krótką pogadankę na temat walki w tłumie i ścisku w trakcie dużych bitew. Potem przystąpiliśmy do testu który był powtórzeniami, swobodnymi wymianami, walką z instruktorem robiącym zakazane rzeczy i jednym podchwytliwym testem na czujność. Zasada jest tak, że jeżeli w trakcie walki widzisz za plecami swojego przeciwnika kogoś kogo on nie dostrzega, a może biorąc zamachu uderzyć trzeba go o tym werbalnie poinformować i odciągnąć od potencjalnej ofiary. Oczywiście my z Mariem zafiksowani na odbijaniu ciosów, hamowaniu tych które wchodziły i wyprowadzaniem prawidłowych według nich ataków nie zauważyliśmy jak drugi instruktor w trakcie naszych walk władował się za plecy naszego przeciwnika . Na szczęście potem się dowiedzieliśmy, że za pierwszym razem test czujności oblewa 70% zdających i prawie każdy obcokrajowiec
. W związku z powyższym w sobotę nie mogliśmy zabrać ze sobą broni białej i dostaliśmy atrapy muszkietów (nawet sztylety i nożyki są zakazane przy pasie na bitwie). Z nosami spuszczonymi na kwintę i lekko zdenerwowani ruszyliśmy do namiotu piwnego i na kramy.
Tutaj jeden z wielkich plusów tej imprezy to fakt, że rzemieślników było sporo do tego stopnia, że można było przyjechać w stroju cywilnym i w godzinę się wyposażyć dosłownie we wszystko. Jakość wykonania i ceny były różne ale generalnie było w czym wybierać (od pancerzy i muszkietów po haftowane sakieweczki z lawendą dla dam)więc i my się zaopatrzyliśmy w sporo fantów po cenach niższych niż w Polsce albo takich samych. Fajnym patentem było to, że w obozie pośród kramarzy miał swoje stanowisko kowal, u którego był spory ruch bo zajmował się on naprawami i poprawkami broni i pancerzy. Na przykład bardzo tanio można było zakupić nieznane u nas wzory, a pochodzące z Anglii i Niemiec guziki cynowe (człowiek ma swoją stronkę i katalog online oraz chętnie wysyła towar pocztą po Europie. Pokrzepieni piwem i bogatsi o nowy ekwipunek wróciliśmy do obozu szykować się do bitwy (codziennie wymarsz około godziny 14.15). Na miejscu okazało się, że dojechał już Steve, koledzy ze Stanów i sześciu Niemców w wieku od 45 do 60 lat, którzy okazali się niezwykle fajnymi kompanami.
Tutaj na chwilę i zboczę z tematu bo o kolegach z Rzeszy należy napisać kilka słów. Panowie mieli szkockie szare mundury mocno siwe włosy i generalnie część z nich na bitwach walczyła jak dwudziestolatkowie, zwłaszcza ich szef Wolfgang, który okazało się, że obchodzi tego dnia 60 urodziny i jest właścicielem 100 sklepów z alkoholem jak i fabryki najlepszych sznapsów oraz organizatorem od 25 lat super imprezy multiperiodycznej w Memigen gdzie co cztery lata jeżdżą nasi szkoccy koledzy (w przyszłym roku będzie 25 rocznica na którą planują ściągnąć 4500 rekonstruktorów, na którą Wolfgang zaprasza poprzez mnie polską ekipę). Kolejnym kwiatuszkiem był kolega Franz który jak się dowiedzieliśmy w niedzielę wieczorem jest sobie hrabią i ma własny zamek od 1017 roku pozostający w jego rodzinie, który sobie wyremontował przez ostatnie kilka lat i za rok chce zorganizować jego oblężenie na które takoż zostaliśmy zaproszeni.
Po uformowaniu okazało się, że jest nas mało bo tylko 19 (w niedzielę 32)sztuk bo większość szkotów w tym samym czasie obstawiała jakąś imprezę na północy i aktualny lord generał armii parlamentu(funkcja kadencyjna) z którym wielce się zaprzyjaźniliśmy przez te 3 dni zdecydował się powierzyć honor bycia strażą przednią naszej armii naszemu regimentowi, który na potrzeby tej bitwy nazywał się 'The Rutland Trayned Bands'. Myśląc co to za gówniany zaszczyt iść do boju jako straż przednia z atrapami muszkietów ruszyliśmy ku głównej bramie obozu żeby zobaczyć wymarsz armii rojalistów. Przyznam wam, że widok był imponujący i aż z Mariem pokraśnieliśmy na twarzach widząc tą rzekę ludzi maszerującą ku polu bitwy. Kilkudziesięcio osobowe grupy ze sztandarami, oficerami, podoficerami, doboszami (regiment gwardii królewskiej ma ich 10 sztuk ), las pik, muszkietów, setki ludzkich głów w kapeluszach, hełmach, czapkach itp. Jeden z kilku zapierających dech w piersi widoków, którym mieliśmy się przyglądać. Po armii króla przyszedł czas na nas i przy dźwięku werbla z naszymi sztandarami ruszyliśmy ku czołu armii parlamentu po drodze odbierając honory od każdego mijanego regimentu z naszych wojsk. Gdy mijaliśmy poszczególne oddziały, chorągwie szły w dół ,kapelusze do rąk, a oficerowie robili salut szpontonami i halabardami. Przyznam, że wtedy aż się wyprostowałem i podniosłem głowę wyżej bo widać było, że dostąpiliśmy jednak tego dnia jakiegoś zaszczytu w opinii tych ludzi idąc do walki jako straż przednia.
Tu mała dygresja. Żeby dotrzeć na pole bitwy musieliśmy przekroczyć ulicę na której rozstawiono specjalnie przenośne światła bo gdyby wstrzymano ruch na czas wymarszu obydwu armii (około 20 minut)z obozu powstał by za duży korek .
Okazało się, że bez żadnego cykania się rzeczywiście od razu idziemy do walki bo armia tyrana już czekała na pozycjach i przywitała nas ogniem dział (zaledwie jakieś 10-12 sztuk na całej bitwie i to nie za dużych). Jazda jadąca przed nami (w całej bitwie brało udział tylko 10 koni) ruszyła galopem związać kawalerię przeciwnika a my ruszyliśmy ku centrum pola gdzie mieliśmy tego dnia walczyć a reszta wojska zaczęła rozwijać szyki po obydwu stronach. Nie pytałem o to wcześniej ale zaobserwowałem to w trakcie bitew (słuszność czego potem potwierdził Steve), że jest generalny scenariusz bitwy jednakże generałowie dowodzą bitwą na bieżąco i starają się swoimi rozkazami jak najlepiej poprowadzić całą bitwę do zamierzonego celu toteż często przychodził do nas goniec z rozkazami albo nawet i sam lord Generał lub Steve razem ze swoim prywatnym chorążym szedł je odebrać po czym wykonywaliśmy konkretne manewry, ataki itp. Tego dnia mieliśmy być odwodem, który miał łatać dziury w naszych liniach i wspierać tam gdzie nagle pojawiła się potrzeba(sporo biegania, sporo walki wręcz i strzelania). Teraz trochę o samej walce. Jak wiadomo pikinierzy robią u nich pike pushing, który znamy z borowca jak i czasem ścierają się w pozycji pika na pieszego troszkę fechtując pikami i albo rozstrzygają starcie w ten sposób albo robią z siebie szaszłyczka i przepychają się z pikami trzymanymi poziomo. Muszkieterzy natomiast to całkowicie inna bajka. W Anglii panowie nie za dużo używają w starciach broni białej chociaż oczywiście sporo nią dysponuje i używa jednakże gro walki pomiędzy muszkieterami jeżeli nie strzelają odbywa się przy użyciu muszkietów. Po salwie gdy obydwa szeregi oddadzą strzały pada komenda „dobywaj miecza i odwracaj muszkiet”, pojki i specjalni żołnierze zbierają żarzące się lonty co by uniknąć zapłony w walce i rusza się na przeciwnika z kolbą skierowaną w jego stronę. Myśleliśmy, że to takie pedalskie przepychanki ale okazało się to świetnym sposobem na walkę (panowie cenią sobie swoje muszkiety ale nie widziałem, żeby ktoś z powodu posiadania muszkietu kołowego czy skałkowego nie poszedł do walki). Ciosy można zadawać poniżej pasa i powyżej do szyi oczywiście z wyczuciem ale też bez głaskania się, a na dodatek jak już jest gęsto to ludzie rzucają muszkiety i zaczyna się rugby, zapasy i normlana walka wręcz oczywiście bez walenia się po ryjach. Tutaj zrozumieliśmy dlaczego zabiera się lonty przed walką wręcz jak i zwraca uwagę ludziom na walkę w ścisku itp. U nas gdy my walczymy luźnymi hałastrami w kilkudziesięciu każdy ma dostatecznie sporo miejsca do operowania bronią białą odskoków itp. Tutaj natomiast w takim młynie jak jeden walczy muszkietem, drugi się przepycha albo przewraca, a trzeci ciacha pałaszem, rzeczywiście łatwo o wypadek i przy wymachu wychaczenie kogoś kogo ma się z boku albo z tyłu zwłaszcza, że walczą np. dwa regimentu po 30 chłopa (i Pań, których jest chyba do 30% pośród walczących i nawet wiekowe Panie, które walą muszkietami i pałaszami nie gorzej niż Panowie) jest bardzo łatwo.
Generalnie muszkieterzy jak znajdą się w zasięgu szarży pikinierów idących z piką na pieszego mają przesrane. Raz próbowaliśmy się przebić przez 40 pik celujących w nas co by dotrzeć do ich szeregów i zmącić im szyki ale dostaliśmy tylko tęgiego łupnia. Jednakże są i na to sposoby . W trakcie sobotniej bitwy zaskoczyliśmy jeden regiment pikinierów raz z boku i ich pogoniliśmy przez co chcieli się na nas zemścić kontratakując już przygotowani i w prawidłowym szyku. I tu pokazało się doświadczenie naszych kolegów ze Szkocji i Niemiec. Gdy dochodziło już do zwarcia i mieliśmy piki przed twarzami wysoki facet o imieniu chyba Helmut złapał nad głową muszkiet w dwie ręce i od góry zgarnął ze sześć pik i je docisną do ziemi praktycznie powalając zaskoczonych pikinierów i takoż zginając ich do ziemi. Mając taki wyłom i obiegając ich z flanek złoiliśmy im skórki jak to mówi Pan Janek mimo tego, że mieli u siebie paru zdrowych angielskich bysiów. Inną świetną taktyką ale bardzo chamską i rzadko stosowaną jest wytrzymanie w formacji do ostatniej chwili po czym w ostatnim momencie z którejś z flanek wyskakuje pojedynczy muszkieter i rzuca się z boku na piki przygniatając ich wiele do ziemi i całkowicie konfudując oddział wroga
(Armand bójcie się
).
Kolejne wartą wspomnienia rzeczą są konie. Było ich mało ale za to byliśmy przy nich całkowicie bezpieczni. Nie było problemu, żebyśmy maszerowali do walki wręcz z piątką koni za nami i momentalnie się rozbiegali, żeby przegalopowały między nami na zaskoczonego przeciwnika, który na bokach dostawał jeszcze naszą szarżę. Raz w trakcie walki konie zostały otoczone i widziałem oficera pikinierów opierającego się w ścisku o zad konia i broniącego się szpontonem bez żadnego zagrożenia ze strony konia. Naprawdę fajna sprawa.
Podsumowując wszystkie trzy bitwy i angielski sposób walki. Jest on mocno odmienny od naszego i na pewno nie tak spektakularny jak to co działo się w Grolle i Bourtandze ale jak się raz spróbuję to zaczyna się podobać i jest to naprawdę świetna zabawa dająca próbkę prawdziwej walki. Naprawdę niezłe szachy dużymi formacjami, reagowanie przez dowodzących na zmieniającą się sytuację na polu walki i niesamowita skala (jeden z generałów powiedział nam, że to i tak było tylko połowa tego co powinniśmy zobaczyć ale zła pogoda pokrzyżowała organizatorom szyki). Po raz pierwszy byłem na bitwie, której nie widziałem w całości i nie miałem pojęcia co się dzieje na drugim skrzydle i w centrum walcząc na krańcu drugiego.
Na koniec bitwy w niedzielę i poniedziałek zobaczyliśmy coś co sprawiło, że nam z Mariem razem opadły szczęki. Po zejściu rojalistów z pola bitwy armia parlamentu (około 700-800 osób)ustawiła się w dwóch zwróconych do siebie liniach oddalonych o jakieś sto metrów. Oficerowie i sztandary wyszli przed regimenty i lord generał wydał rozkaz „march on”, a potem „wheel” i obydwie formacje zaczęły zakręcać tak ażeby spotkać się na środku i połączyć w jedną linię, zakręcić jeszcze całą armią w stronę publiczności i po przemaszerowaniu 20 metrów w idealnej linii pod dźwięk bębnów rzucić się na rozkaz generała powtórzony przez dziesiątki oficerów na stojącą za linami publikę. Nasz oddział był na prawym skraju tej linii więc tuż przed szarżą rzuciliśmy z Mariem okiem w lewo po całej armii rozciągniętej na dystansie jakichś 150 może 200 metrów i naprawdę aż się gorąco na ten widok zrobiło. Jak wszyscy otrzymali rozkaz ataku piki poszły błyskawicznie w dół i publika została zaatakowana przez całą ramię parlamentu. Zobaczenie tej maszerującej pod jeden krok linii płynnie zakręcającej pod komendą oficerów to naprawdę było coś.
Po bitwie w sobotę w naszym obozie odbywało się hawajskie coctail party urodzinowe Wolfganga gdzie dziewczyny rozrabiały koktajle w wielkich miednicach zaczerpując z baniaków z przeróżnymi trunkami znajdujących się w samochodzie Niemców. Zeszło się sporo ludzi, było bardzo sympatycznie i wesoło i poznaliśmy anglików którzy byli w Bourtanga i opowiedzieli nam swoje wrażenia z imprezy wspominając nasze polskie komando foki i ich dywersję w trakcie bitwy . Najbardziej rozbawiła nas opowieść Nowozelandczyka Neda (pikinierzy z czerwonymi kurtkami i ciemnymi pludrami). Gdy ich oddział zobaczył akcję chłopaków też chciał wskoczyć do wody ale został osadzony celnym komentarzem oficera „A macie barany na tyłkach takie koszerne gacie jak oni
”. Jednym słowem zawstydziliście Anglików i zrobiliście świetne wrażenie tym jak całokształtem stroi i obozowiska. Po 24 większość obozu ruszała codziennie w okolicę namiotu piwnego gdzie odbywały się koncerty rockowe i tym podobne połączone z konsumpcją środków wyskokowych do godzin rannych.
W trakcie urodzin Wolfganga poznaliśmy Roba oficera SKS zajmującego się wyjazdami Anglików za granicę i ku mojemu zadowoleniu był bardzo zainteresowany przyjazdem na Parufkalia jak i wspólnymi wojażami na Węgry oraz Ukrainę. Jako jeden z niewielu posiadał on historyczny namiot wielkości dwóch namiotów TJD do którego zaprosił nas w niedzielę na dłuższą pogadankę o wyjazdach, naszych imprezach itp. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że facet ma tam normalny regularny bar (nie żartuję wyglądało to tak jak by ktoś przeniósł bar do namiotu), a na dodatek ma trochę polskiego piwa i schłodzoną Gorzką Żołądkową . Bardzo sympatycznie nam się rozmawiało i już planujemy wspólne imprezy.
Natomiast w niedzielę po bitwie szkocka brygada urządzała derby na piłkach do pilatesa . Oczywiście Niemcy i Polacy wystawili wspólną drużynę, która niestety została pokonana przez dzieci wyspiarzy
.
Jako, że chcieliśmy także się załapać na bitwę poniedziałkową gospodarze zadeklarowali się, że odwiozą nas bezpośrednio na lotnisko na co ochoczo przystaliśmy. Mogło by się to okazać ogromną wpadką bo zdążyliśmy na lotnisko 5 minut po zakończeniu odprawy i 3 minuty przed zakończeniem ładowania bagażu do samolotu .
Podsumowując wyjazd bardzo udany, angielska rekonstrukcja mocno różni się od naszej zwłaszcza jeżeli chodzi o całe formalne i administracyjne podejście do tematu jak i samą walkę ale naprawdę zachęcam do wspólnego wyjazdu za rok na jakąś dużą bitwę. Wiemy już teraz i my i Anglicy, że taki przyjazd trzeba organizować z kilku miesięcznym wyprzedzeniem, żeby zdążyć z wszystkimi formalnościami w związku na niekompatybilnością naszych systemów prawnych ale szlak już został przetarty i wiemy jak to robić i mamy otwarte zaproszenie na większość imprez Sealed Knot Society. W związku z czym mam nadzieję, że za rok wystawimy własny regiment najemników i większą grupą zaistniejemy w Angielskiej wojnie domowej.
Na koniec wielkie podziękowania dla mojego kompana czyli Maria , którym odbywaliśmy te nasze peregrynacje i razem walczyliśmy z niedogodnościami, abstrakcją i angielskimi trunkami . Z takim towarzyszem tylko konie kraść!
Przemarsz lewego skrzydła armii rojalistów :
http://www.youtube.com/watch?v=Vvm3KV86pF4
Kolejne fotki z trzech bitew :
http://www.flickr.com/pho...57624623051352/
Nawet ja się załapałem
:
http://www.flickr.com/pho...in/photostream/
Nasz sztandar :
http://www.flickr.com/pho...in/photostream/
Fotki Maria :
https://picasaweb.google.com/117262371413264241836/Newburry_2011?authkey=Gv1sRgCL3v2YqgsKTAggE#
Moja powiększona galeria o bardzo fajne zdjęcia fotografa z naszego regimentu :
https://picasaweb.google.com/MateuszMarmajStawowy/Newbury2011R?authkey=Gv1sRgCIr3ta_upsyF8wE#
Parufka
Wysłany: Śro 11:55, 09 Lut 2011
Temat postu: Bitwa pod Newbury 1643, Berkshire, Anglia 28-30 V 2011
Król Karol I Stuart rusza w kierunku do Newbury do walki z buntownikami pod wodzą hrabiego Essex. Werbownicy króla poczynili liczne zaciągi takoż i u nas bije jego werbel więc czyście broń, opatrujcie swój ekwipunek i ruszajcie z nami wesprzeć rojalistów w walce ze zbuntowanym parlamentem na angielskiej ziemi.
W dniach 28-30 maja (sobota-poniedziałek) w Newbery angielskie stowarzyszenie Sealed Knot Society organizuję największą w tym sezonie angielską imprezę rekonstrukcyjną na którą otrzymaliśmy zaproszenie od naszych szkockich przyjaciół z Col. Wiliam Gordon Regiment of foot, którzy są jednymi z głównych organizatorów tego wydarzenia. W trakcie imprezy odbędą się dwie bitwy (niedziela, poniedziałek) na około 1 500 uczestników. Ustaliliśmy z organizatorami, że wszyscy którzy zechcą wziąć udział w bitwie muszą mieć ekwipunek muszkieterski natomiast po obozie poza bitwami możemy poruszać się w strojach polskich. Ważne. Do bitwy jako muszkieterzy mogą także wybrać się i Panie.
Anglicy niestety mają taką politykę, że nie refundują kosztów podróży więc finansowanie wyjazdu będziemy musieli ponieść sami. Pod dyskusję poddaję w związku z tym sposób podróżowania czyli albo samolot i nadanie całego sprzętu obozowego i broni jako cargo albo wynajęty autokar i zwiedzanie po drodze. Newbury jest 50 km od Londynu więc jest to najdogodniejsza w Anglii lokalizacja na imprezę dla Polaków z racji na odległości jak i dobre połączenia lotnicze i autokarowe.
Wszelkich chętnych proszę o deklarację do 15 marca 2011 r.
Ogłaszam zaciąg na tą imprezę!
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin